Co wolicie – Lody z zielonego groszku, czy hot-doga? Zastanówcie się dokładnie jeszcze raz! Za chwilę okaże się, że wasze wyobrażenie dotyczące znaczenia poszczególnych słów odbiegają od rzeczywistości gdy jesteście w … Wietnamie.
O zwyczajach kulinarnych tego Azjatyckiego kraju rozmawiałam z Dominiką.
Dominika Kosendarska wraz ze swoim chłopakiem, Maćkiem Reniewskim organizują wyprawy do Azji, dla tych żądnych przygód podróżników, którzy chcą zobaczyć prawdziwą Azję, a nie tylko ściany luksusowego hotelu i dzielnice turystyczne.
Dziś przed Wami pierwsza część ogromnie emocjonującego wywiadu, który będzie jednocześnie testem Waszej tolerancji.
A: Czym Twoim zdaniem charakteryzuje się kuchnia Wietnamska? Co jest w niej najbardziej charakterystycznego i rozpoznawalnego?
D: Przede wszystkim warto zaznaczyć, że prawdziwa kuchnia wietnamska znacząco różni się od tego, co możemy pod tą nazwą znaleźć w Polsce. Według mnie najbardziej charakterystyczną jej cechą nie są składniki używane do przyrządzenia dań, specyficzne przyprawy czy orientalne warzywa, a fakt, że w Wietnamie jedzenie jest dostępne absolutnie wszędzie, na każdym chodniku, skwerku, przy absolutnie każdej ulicy. Sprzedawcy dań noszą ze sobą całe przenośne kuchnie – najczęściej jest to wózek z kuchenką z jednym palnikiem, wok oraz składniki do przygotowania potrawy (głównie ryż, makaron, warzywa, trochę mięsa lub owoce morza- w zależności od regionu). W Wietnamie je się wszędzie- w środkach komunikacji miejskiej, w sklepach, siedząc na chodniku, a dodatkową zaletą zakupu takiego ulicznego jedzenia jest fakt, że czeka się na gotowe danie max 5 minut-a co najważniejsze- wszystko jest świeże, przygotowywane na naszych oczach- czy to smażony makaron z warzywami, czy sajgonki.
A: Czym różni się ona od kuchni innych krajów Azjatyckich, w których miałaś okazję być?
D: Moje pierwsze spostrzeżenie odnośnie kuchni wietnamskiej dotyczyło braku wyjątkowo pikantnych dań. Po przejechaniu Malezji i Tajlandii moje kubki smakowe przyzwyczaiły się już do wściekle ostrych, wypalających przełyk i powodujących łzawienie oczu potraw, tymczasem w Wietnamie momentami było aż zbyt łagodnie. Składniki dań nie różnią się bardzo od tych spotykanych w innych krajach azjatyckich- wszędzie podstawą jest ryż, smażony makaron z jajkiem, warzywami, czy kurczakiem, pojawiają się oczywiście sajgonki i tradycyjna zupa PHO, której nie ma w innych krajach – jest to delikatny rosół z makaronem ryżowym, podawany ze świeżą limonką, chili, najpyszniejszymi na świecie liśćmi bazylio-mięty i szczypiorkiem. Taką zupę można kupić absolutnie wszędzie, Wietnamczycy jedzą ją na potęgę- zarówno na śniadanie, jak i obiad czy kolację.
Są jeszcze dwie rzeczy, które zasługują na wspomnienie: kawa i bagietki. Pieczywo (jakiekolwiek) bardzo ciężko znaleźć w całej Azji południowo-wschodniej – pszenne bagietki można dostać jedynie w byłych koloniach francuskich- czyli m.in. w Wietnamie, podają je z sałatką z kapusty, czymś a’la pasztet i ogórkami- są ciepłe i chrupiące. Kawa wietnamska, a szczególnie ta, którą można kupić w Sajgonie jest najlepszą kawą, jaką piłam w moim życiu- gęsta, aromatyczna, o czekoladowym posmaku- podawana na ulicach z lodem i słodzonym, gęstym mlekiem. Wlewa się ją do jednorazowych plastikowych woreczków, wrzuca słomkę i bierze na wynos 🙂 Takiej kawy nie ma nigdzie!
A: Nie ukrywam, że podczas przeglądania zdjęć z Waszych azjatyckich podróży często doznawałam szoku – dotyczy to zwłaszcza potraw. A nie należę do osób wrażliwych i mam raczej mały współczynnik empatii. Lody o smaku zielonego groszku początkowo wydały mi się dziwne, ale szybko zmieniłam zdanie (wystarczyło obejrzeć kilka następnych zdjęć ). Jakie wietnamskie danie wywołało u Ciebie największe negatywne emocje i czy kiedykolwiek nie byłaś w stanie zjeść tego co miałaś na talerzu?
D: Lody z zielonego groszku wbrew pozorom są fantastyczne w smaku, szkoda, że nie można ich kupić w Polsce. Zdarzyły się dania, których rzeczywiście nie byłam w stanie zjeść w całości, ani nawet zamówić, ale jeżeli już coś trafiało w końcu na mój talerz, to zawsze musiałam tego spróbować. W Wietnamie daniem, które przysporzyło mi nie lada kłopotu był wąż. Najpierw musiał on zostać przez nas wybrany z klatki, a następnie własnoręcznie (żywy!) zaniesiony do restauracji, droga trwała 10 minut, więc zdążyliśmy się z nim już nieco zaprzyjaźnić. Pomimo moich nieśmiałych protestów, wietnamscy kelnerzy na naszych oczach poderżnęli… hmm.. gardło, tłów, czy cokolwiek temu zwierzęciu, a następnie wycisnęli z niego trochę krwi do kieliszków oraz wycięli wciąż bijące serce, wrzucając je do szklanki. Wypicie krwi i połknięcie bijącego serca dodają podobno witalności i siły- ja wypiłam krew, serce w ramach uroczego prezentu miłosnego oddałam mojemu Maćkowi.
Wąż został zabrany do kuchni, a następnie przygotowano z jego mięsa kilka dań- sajgonki, smażoną wątrobę, skórę, żeberka i kilka innych, niezidentyfikowanych kawalątków. Nie była to potrawa mojego życia, choć wrażenia z pewnością pozostaną niezapomniane.
A: Czy jest jakaś wietnamska potrawa na wspomnienie, na myśl której ślinka Ci cieknie?
D: Oczywiście! Wspaniałe ryby i owoce morza z Sajgonu i nadmorskiego Ngha Trang, pyszne, proste, świeże dania- kalmary, różnego rodzaju muszelki, langusty, homary pieczone na zwykłym grillu, delikatnie przyprawione i skropione sokiem z limonki. Do tego lodowate piwo i nic więcej nie potrzeba. Zakochałam się też w słonych, wietnamskich naleśnikach bánh xèo, cieniutkie ciasto usmażone z delikatnym farszem z krewetek lub kurczaka, podawane z olbrzymią ilością liści tajskiej bazylii, limonką i sosem z chili – lekkie danie, w sam raz na azjatyckie upały.
Jeśli bijące serce węża nie jest dla was daniem ekstremalnym, poczekajcie do następnej części wywiadu, która ukaże się na blogu już niebawem. Wraz z nią pojawi się także konkurs – dlatego śledźcie bloga uważnie, druga część podróży kulinarnej do Wietnamu już za kilka dni.
Zapraszam was także do zajrzenia na stronę Dominiki i Maćka http://www.azjatycko.pl/
Zdjęcia w tym wpisie są autorstwa Dominiki Kosendarskiej, której za nie oraz za poświęcony czas bardzo dziękuję.
Zdjęcia kiepskiej jakości, ale to wszystko dlatego, że podczas pierwszych dni podróży po Wietnamie ukradziono mi lustrzankę w Sajgonie 🙂
Czytałam o fakcie kradzieży aparatu na http://www.patoholiday.geoblog.pl. I Ty się z tego cieszysz? Doszłaś do siebie jakoś?
Hello There. I stumbled upon your weblog the use of msn. That may be an incredibly neatly written article. I’m going to be bound to bookmark it and get back to read extra of this useful information. We appreciate you the post. I’ll certainly comeback.
W Azji jakoś zdecydowanie łatwiej jest się pogodzić z takimi nieszczęściami 🙂 Skoro już i tak nie miałam na to wpływu, to nie było sensu psuć sobie wyprawy.
Niewątpliwie masz rację, ale mimo wszystko ja bym obmyślała plan zemsty jeszcze długo po powrocie z wyprawy do domu 🙂