Nadszedł czas na kolejną część rozmowy na temat kuchni wietnamskiej z Dominiką Kosendarską, która niejednokrotnie odwiedzała azjatyckie kraje i niejedną azjatycką potrawę jadła.
Pierwszą część możecie przeczytać tu.
Agnieszka: Kolejne pytanie, które zapewne wzbudzi największe kontrowersje, zwłaszcza wśród miłośników czworonogów. Jak bardzo popularnymi w Wietnamie potrawami są dania z psa? Jakie w smaku jest mięso psa?
Dominika: Wbrew opiniom, dania z psa w Wietnamie nie należą do bardzo popularnych, na południu i w środkowej części kraju w ogóle ich nie widziałam, dopiero na północy, zwłaszcza w stolicy- Hanoi zdaje się to być danie ogólnodostępne i dość często spożywane. Mięso z psa jest sprzedawane na targach lub można zamówić już gotowe danie w restauracjach. Warto dodać, że jest to rarytas i jedno z najdroższych mięs, można je kupić tylko w dobrych restauracjach. Nie sprzedaje się go na ulicy, w barach na chodnikach itd. Psy są najpierw smażone w całości (jest to specjalnie hodowana rasa psów- wbrew krążącym legendom w Wietnamie nie poluje się na psy na ulicach; Wietnamczycy także są właścicielami psów, jako zwierząt domowych), a następnie przewożone (także w całości) do restauracji lub na targowiska. Takie w całości usmażone psy „zdobią” często witrynę restauracji lub są wyłożone przy wejściu do niej.
Danie, które my zamówiliśmy składało się z mięsa pokrojonego w kostkę i podsmażonego z przyprawami, podane było z absolutnie ohydnym szaro-brązowym sosem, którego nie byliśmy w stanie zjeść. Spróbowałam tylko kilku kawałków- muszę przyznać, że jest całkiem niezłe w smaku, ciężko je jednak porównać do innego rodzaju mięsa- najbliżej mu chyba do czegoś pomiędzy wieprzowiną, a wołowiną.
Być może sposób i lekkość, z jaką opisuję to przeżycie wzbudzi w niektórych osobach negatywne emocje, jednak uważam, że nie ma większego znaczenia, czy je się zabitego wcześniej królika, małą owieczkę, świnię czy psa. Wszystkich tych zwierząt jest mi szkoda tak samo, dlatego rzadko jadam mięso w ogóle.
A: Co myślisz o azjatyckich restauracjach w Polsce (czy w nich jadasz? czy dania tam podawane są choć trochę zbliżone do tych podawanych w państwach azjatyckich)?
D: Jadam, ale po kilku pobytach w Azji z coraz mniejszą ochotą. Nie wiem od czego to zależy, bo szefami kuchni w tego typu restauracjach w Polsce są najczęściej właśnie Wietnamczycy, ale dania mają zupełnie inny smak. Przypuszczam, że spowodowane jest to próbą dostosowania menu wietnamskiego do europejskiego, spolszczeniem niektórych potraw oraz brakiem dostępności części świeżych składników. Niestety, ale w Polsce jedynie w Warszawie można uświadczyć prawdziwej, wietnamskiej sztuki kulinarnej, kierując się zasadą- im gorzej wygląda budka z jedzeniem, tym będzie ono lepsze. Najlepsze żabie udka w moim życiu jadłam wiele lat temu na Stadionie X lecia w wietnamskim, obskurnym barze.
A: Wspominałaś, że podczas podróży do Wietnamu uczestniczyłaś w kursach kulinarnych. Wspomniałaś także, że gotujesz azjatyckie potrawy w domu. Jak jest z dostępnością składników, na Polskim rynku, potrzebnych do przyrządzenia takich dań? I czy jest potrzebny do ich przygotowania jakiś specjalny sprzęt kucharski?
D: Jeżeli chodzi o dostępność składników to jest coraz lepiej. W oryginalne przyprawy, makarony, pasty (nie mylić z makaronem ) zaopatrujemy się głównie w sklepach internetowych, a część składników przywozimy z wypraw do Azji. Największym problemem jest dostanie świeżych warzyw i owoców, które w Polsce nie są po prostu znane, na szczęście w przypadku kuchni wietnamskiej nie jest ich akurat zbyt wiele. Gotowaniem azjatyckich dań w naszym domu zajmuje się głównie Maciek i wychodzi mu to cudownie, więc nie zamierzam nic zmieniać w tej materii. Jeżeli chodzi o sprzęt to przydałby się oczywiście wok, ale nie jest on niezbędny- można go zastąpić dużą patelnią. Dużo wygodniej i szybciej przygotowuje się wietnamskie potrawy na kuchence gazowej, a nie na elektrycznej. Warto także zaopatrzyć się w bardzo ostre noże i tasak.
A: Z waszej relacji na blogu i stronie internetowej wynika, że próbowaliście także potrawy o tajemniczej nazwie „balut”. Proszę, opowiedz o niej coś więcej.
D: Balut to ugotowane na twardo jajko, bardzo popularne w Kambodży (można je dostać absolutnie na każdym rogu ulicy), ale spotykane także w Wietnamie. Różni się od zwykłego, ugotowanego jajka, które wszyscy znamy tym, że w środku zamiast żółtka znajduje się jeszcze niewyklute pisklę kaczki. Nie ukrywam, że miałam ogromny problem ze zjedzeniem tej potrawy i potrzebowałam kilku wietnamskich piw, by przełamać się do degustacji. Jajko je się z pastą zrobioną samodzielnie z soli, czarnego pieprzu i soku z limonki oraz przegryzając różnego rodzaju ziołowymi liśćmi. O ile smak jajka nie jest bardzo zły (smakuje jak ugotowane żółtko), o tyle jego wygląd wewnątrz jest rzeczywiście odpychający. Azjaci wierzą, że zjedzenie takiego jajka przez mężczyznę zapewnia mu witalność, płodność oraz jak twierdzą- „very good bum bum” :).
Jeszcze raz dziękuję Dominice za poświęcony czas i wyjaśnienie kwestii związanych z kuchnią wietnamską. A Wam przypominam o konkursie w którym do wygrania jest książka „Świat od kuchni”.
Informacjie na temat tego co zrobić żeby ją dostać możecie znaleźć tutaj.
P.S. Co myślicie o kuchni wietnamskiej? Czy jesteście w stanie przełknąć smażonego psa? I jeszcze jedno – zdjęcia umieszczone w tym wpisie są autorstwa Dominiki. Poza tym nie miałam odwagi zamieścić tutaj zdjęć przedstawiających wstępnie obsmażone psy, jeśli jesteście zainteresowani jak wyglądają zajrzyjcie tu. 🙂
O kuchni wietnamskiej pisałam ostatnio na moim blogu. Tam podsumowałam w kilku punktach moje spotrzeżenia w tej materii. Nie byłam tam długo i tylko raz, ale wietnamskie specjały dały się poznać jako wyjątkowo pyszne jedzenie. Psa nie jadłam i świadomie bym nie przełknęła nawet kesa. Jajka o których piszesz widziałam, każdy mógł spróbować, ale ja nie miałam odwagi. Myśl o małym kurczaczku odstręczała mnie.
mnie część dań o których opowiadała Dominika lekko przeraża i nie wiem czy bym się odważyła na skosztowanie. chociaż nie mówię kategorycznie nie.
Jakbym psa nie widział żywego wcześniej to bym go zjadł na talerzu bo to tylko mięso, i małe kawałki mięsa kształtu psa nie posiadają, ale takiego pisklaka to już nie bardzo.
ps.w Polsce tez mamy potrawy, które byłyby ciężkie do przełknięcia do niektórych osób, np.taki królik pieczony razem z głową, widać mu zęby i oczy, tylko skóry i wnętrzności nie posiada. Jadłem tak upieczonego królika kiedyś. I to akurat nie stanowi dla mnie problemu, ale golonki unikam, ten tłuszcz mnie odstrasza.
Rafał, tego pisklaka akurat też nie widać, to jest jeszcze nie do końca rozwinięty embrion, a jajko je się tak, jak jajko na miękko, czyli łyżeczką po kawałku. Ale przyznaję- sama świadomośc tego, co jadłam wystarczy dla większości, by sobie darować.
W Polsce je się sarny, małe owieczki, króliki- przepiękne zwierzęta i jakoś nikt afery nie robi. Kwestia wychowania, przyzwyczajeń. Albo kwestia hipokryzji. Pozdrawiam.
Witam,
Bardzo ciekawy blog i wiele wspaniałych informacji.
Prowadzę serwis poświęcony kuchni orientalnej serdecznie zapraszam do skorzystania z naszych przepisów oraz artykułów.
Przepisy Kuchni Wietnamskiej